sobota, 23 października 2010

jako syn Edwarda i Barbary... Pan M.

Miały się odbyć dzisiaj zajęcia z pewną panią profesor, która w sposób szczególny zwróciła na mnie uwagę. Miały, więc się nie odbyły. Jednak w zamian za nią przyjechał jej mąż, szanowany na całym świecie znawca tematu a tym samym profesor filozofii.
Facet krzyczał. Przez całe zajęcia krzyczał! Wychodziły z niego tylko złe emocje. Nie padło chyba ani jedno dobre, pozytywne zdanie. Negował, wszystkich i wszystko. Każdy się bał odezwać. Ale najbardziej spodobało mi się jak szanowny pan dzielił książki które przeczytał na metry, metry jednego autora. W głównej mierze zgadzam się z nim, jeśli chodzi o czytanie, przeszukiwanie i zgłębianie tematów które są dla nas bliskie. Ale z drugiej strony jak pomyślę, że miałabym przeczytać te wszystkie pozycje o których dziś wspomniał, a było to jak stwierdził absolutne minimum, to przede wszystkim musiałabym być na bezrobociu, by mieć wystarczająco czasu na studiowanie (w pełnym znaczeniu tego słowa), jak również powinnam wtedy zarabiać co najmniej 2 razy tyle niż teraz, by było mnie stać na te "metry". Bo w swojej biblioteczce trzeba mieć te metry, oczywiście można wypożyczyć, ale później nie można do tego wrócić, już nie wspominając o kopiowaniu bo to kradzież własności intelektualnej.
Chciałabym móc kiedyś pozwolić sobie na te wszystkie książki, które chciałabym mieć. Do tego na kolekcję płyt, szczególnie tych ulubionych wykonawców. I mieć tę chwile czasu by czytać by wsłuchiwać się w muzykę a nie tylko ją słuchać gdzieś w przelocie. 
Wracając do ulubionych wykonawców, to jutro jedziemy na koncert. Ostatni raz byłam na jego koncercie cztery lata temu. Jest moim faworytem. Kiedyś ktoś o nim napisał... pachnie seksem i ciepłym pisakiem. Tak też go czuję.